Męska przygoda Romaszewskiego

Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Maria Wronkowska
Wywiad opublikowany w „Kurierze Polskim” w dniu 25 maja 1992 roku

 

Maria Wronkowska: Jak, patrząc z zewnątrz, ocenia Pan Senator tę telewizję, za którą teraz Pan ma odpowiadać?

Zbigniew Romaszewski: Jestem przeciwny histerycznej reakcji uważam, że nie jest tak źle, jak się mówi.

M.W.: Obiecuje nam Pan telewizję publiczną, niezależną, nie poddającą tle naciskom — dokładnie to samo padało z ust kilku Pana poprzedników. Pozostały deklaracje.

Z.R.: Tworzenie trwa — to jest proces. Telewizję robią ludzie, którzy, żeby czuć się niezależni, muszą czuć się dosyć pewnie. Reformy tej pewności raczej nie sprzyjają, oni czują się zagrożeni. A stare tradycje są... We krwi dziennikarzy związanych z mass mediami był zalążek dyspozycyjności i w momencie pewnego rodzaju napięć to daje o sobie znać.

M.W.: Odcięcie rządowego telefonu w TAI — co Pan uczynił — może pozostać ładnym symbolem, ale przecież nie da się jednym ruchem uwolnić tv od nacisków, nie tylko rządowych.

Z.R.: Ja w gruncie rzeczy uznaję prawa ośrodków władzy do korzystania ze środków informacji, choćby dlatego, ponieważ ośrodki władzy są bardzo poważnym przedmiotem zainteresowania społeczeństwa i obowiązkiem publicznej tv jest dostarczanie odbiorcy tej oczekiwanej — i jak najbardziej kompetentnej — informacji.
Wszyscy musimy nauczyć się demokracji, z mojej praktyki senatora np. wynika, że ludzie naprawdę nie bardzo wiedzą, czym się różni senator od pierwszego sekretarza wojewódzkiego. Wiele się u nas mówi np. o barierze kapitałowej, a pomija zupełnie barierę świadomościową.

M.W.: Czyli forsowanie bariery świadomości...

Z.R.: Widziałbym to właśnie jako zadanie. Ja używam terminu, którego bardzo nie lubię — edukacja obywatelska. Chodzi o przekazywanie pewnych wartości, wzorców, kształtowanie postaw. Bardzo mi zależy, aby tv zajęła się tym w różnorodny sposób, w różnych formach.

M.W.: Co Pan przede wszystkim chciałby zmienić w tv, od czego zacząć?

Z.R.: Niezbędny jest wzrost kompetencji dziennikarzy. Potrzebni są młodzi przeszkoleni ludzie. I musi być stworzone zaplecze, research, bez tego informacja jest płaska jak naleśnik, a dziennikarz miną nadrabia niewiedzę. Agresywne dziennikarstwo nie poparte kompetencją przeradza się w arogancję.

M.W.: Faktem jest, że wstępuje Pan na wzburzone fale, narosły emocje wokół telewizji i w telewizji.

Z.R.: Będę starać się wyjaśniać nieporozumienia, wymyślać rozwiązania kompromisowe albo czasem podejmować ostre, męskie decyzje. Taka decyzja było np. przywrócenie Roberta Terenjtiewa na szefa TAI. Było wokół tej sprawy wiele zamieszania, nieporozumień ale przeważył m. in. wzgląd ciągłości — nie można wprowadzać co chwilę zmian.

M.W.: Przed Panem mocna męska przygoda, to podobno wymarzone miejsce, by się sprawdzić...

Z.R.: Już miałem okazję sprawdzić się w radiu konspiracyjnym Radiu "S", to była wspaniała przygoda. Teraz przeżyję drugą.