Mimozą to ja nie jestem...

Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Wiesław Marnic
Wywiad zamieszczony we wrocławskiej "Gazecie Robotniczej" 3 lutego 1992 roku

 

Wiesław Marnic: Czy istnieją szansę na przełamanie paraliżu Sejmu i wybór prezesa NIK?

Zbigniew Romaszewski: To bardzo trudne pytanie, dotyczące praktycznie podstaw naszego bytu państwowego, modelu ustrojowego. Sprawa prezesa NIK jest tutaj po prostu pewną egzemplikacją problemu, który w równej mierze dotyczy rządu, a za chwilę pewnych rozwiązań ustawowych wymagających kwalifikowanej większości głosów.

Tym problemem jest rozdrobnienie, a czasami nawet sprzeczności istniejące wewnątrz ugrupowań politycznych obecnego Sejmu. Problem utworzenia stabilnej większości w parlamencie to konieczność, jeśli myślimy o rządach demokratycznych, o autorytecie parlamentu i równowadze pomiędzy władzą ustawodawczą i wykonawczą. Ponieważ wierzę w demokrację jako system polityczny, to uważam że problem ten musi zostać rozwiązany i wszystko wskazuje na to że wraz z rozwojem struktur demokratycznych, wraz z dojrzewaniem partii, problem ten zostanie rozwiązany, ale czy nie będzie to już za późno, odpowiedzieć nie potrafię.

W.M.: Jaką cenę polityczną gotów byłby Pan zapłacić za wybór?

Z.R.: Oczywiście jako polityk muszę uznać kompromis, bo od tego jestem, że tak powiem "za to mi płacą", abym poszukiwał rozwiązań dla sprzecznych często interesów różnych grup społecznych czy politycznych. Na tym polega rola polityków w państwie. Problemem są natomiast granice kompromisu. Dla mnie tymi granicami jest pewna tożsamość polityczna i wynikające z niej rozumienie interesu państwa oraz funkcjonalność przyjmowanych rozwiązań. Traktując NIK jako narzędzie parlamentu w sprawowaniu funkcji kontrolnych nad rządem, dostrzegam potrzebę nadzoru parlamentarnego nad działalnością NIK jeśli chodzi o jej obiektywizm czy efektywność i tak właśnie dostrzegam rolę kolegium NIK, nie dostrzegam jednak możliwości przetargów, czy parytetów partyjnych tam gdzie zaczyna się urząd, a więc w kierownictwie. Ten pomysł to relikt smutnej moczarowskiej przeszłości w której NIK służył zbieraniu "haków" na przeciwników politycznych, i jedna grupa musiała pilnować drugą. Jeśli jedni zaatakują drugich np. w rolnictwie, to ci drudzy zrewanżują się im powiedzmy w łączności, ale po drodze można się dogadać i spraliżować działalność nie tylko instytucji, ale wręcz państwa. NIK to nie policja i prokuratura ścigająca poszczególnych aferzystów, ale instytucja, której zadaniem jest wykrywanie tych mechanizmów systemowych, które rodzą gospodarczą patologię. Współpraca z policją, policją skarbową czy prokuraturą to rzecz zupełnie oczywista, ale to nie jest podstawowe zadanie NIK.

W związku z moją pozycją polityczną, jestem senatorem bezpartyjnym i nie zrzeszonym, dostrzegam możliwość współpracy z ludźmi ze wszystkich praktycznie opcji politycznych i nie jest to wyraz kompromisu bo ludzie z którymi chciałbym współpracować, należą często do bardzo różnych partii, ale ludzie Ci muszą akceptować moją koncepcję NIK i musimy posiadać wzajemne zaufanie.

Kierownictwo NIK to musi być zespół dobrze rozumiejących się i współpracujących ludzi a nie pole przetargów politycznych. Na tym polu kompromis był by po prostu niefunkcjonalny i paraliżował by wszelką reformę.

W.M.: Jak widzi Pan rolę NIK w naszej rzeczywistości politycznej i gospodarczej?

Z.R.: Na to pytanie odpowiedziałem właściwie wcześniej. NIK to instytucja przeznaczona w pierwszym rzędzie do rejestrowania, sygnalizowania i usuwania patologii gospodarczych rodzących anarchię fiskalną i nadużycia. Stąd tak wielką wagę przywiązuję do inicjatywy ustawodawczej kolegium NIK, która pozwalałaby na szybkie łatanie tych dziur w systemie prawa, które sprzyjają jego omijaniu i są wykorzystywane dla powstawania wielkich afer gospodarczych.

W.M.: Fascynujemy się wielkimi aferami, tymczasem najbardziej dokuczliwe są te lokalne. Jaką rolę w strukturze walki ze złem miałyby delegatury NIK?

Z.R.: Podzielam pogląd o dokuczliwości afer lokalnych, natomiast ten podział na wielkie afery i afery lokalne jest w gruncie rzeczy podziałem wątpliwym, wywodzącym się raczej z odczucia opinii publicznej, kształtowanej przez mas media o większych lub mniejszych możliwościach docierania niż samej powagi afer. Afera alkoholowa, czy afery celne w gruncie rzeczy dość słabo zahaczają o stolicę i są raczej aferami które urodziły się na prowincji. Stąd rola delegatur w spójnym systemie kontroli państwowej krótko mówiąc ekonomia środków, ograniczenie rozjazdów przy realizowaniu tej samej polityki kontrolnej.

W.M.: Praktycznie struktura i gros kontrolerów NIK pochodzi z przeszłości. Czy nie obawia się Pan, że mogą nie dać rady przystosować się do nowych zadań?

Z.R.: Bardzo dobrze zdaję sobie z tego sprawę i jest to wcale nie prosty problem. Nawet najrzetelniejsi i najbardziej operatywni inspektorzy mają doświadczenia z gospodarki uspołecznionej i mogą być zupełnie bezbronni wobec problemów gospodarki wolnorynkowej. To problem szkolenia tych ludzi, przyciągnięcia nowych, młodych, to problem stypendiów i praktyk w krajach wolnego rynku, to wykształcenie nowoczesnego pracownika kontroli państwowej posiadającego odpowiednie kwalifikacje i prestiż społeczny.

O wyeliminowaniu ludzi skompromitowanych i pozostających w jakichś układach nieformalnych nie mówię, bo to rzecz całkowicie oczywista.

W.M.: Czy nie obawia się Pan, że dalsze pozostawanie NIK bez prezesa spowoduje jego paraliż?

Z.R.: Jestem tego zupełnie pewien. Uważam, że NIK już jest sparaliżowany. Dla tego też doprowadzenie do pata przy wyborze prezesa NIK, uważam za najgorszą z opcji jakie miał do wyboru Sejm. To sytuacja w której partykularne interesy partyjne zdominowały interes państwa. Rozwiązanie takie obniżyło w opinii publicznej wiarygodność poszczególnych partii i podważyło wiarę w rolę instytucji przedstawicielskich w państwie, a to dla naszej demokracji wielka strata. "Ci się potrafią tylko kłócić". To fatalna opinia. To nie zmienia oczywiście mojego stanowiska o roli parlamentu w państwie. Bo partie się zmieniają, a instytucja parlamentu pozostaje jako gwarant demokracji.

W.M.: Jakie siły, grupy, koterie są najbardziej zainteresowane stanem bezkrólewia w NIK?

Z.R.: Nawet w obecnej bardzo trudnej dla państwa sytuacji są grupy, które potrafią umiejętnie korzystać z systemu niespójnego prawa i budować swoje własne fortuny. Tym zależy w pierwszym rzędzie na chaosie. Nie należy natomiast identyfikować tych grup z rodzącymi się grupami działaczy gospodarczych. Dla nich system prawa powinien być liberalny, ale przestrzegany, a anarchia fiskalna i gospodarcza jest równie niebezpieczna jak dla pozostałych obywateli. Dla kogoś kto zajmuje się gospodarką, konkurent nie płacący podatków i ceł jest chyba jeszcze groźniejszy niż dla przeciętnego obywatela uczestniczącego w procesie gospodarczym pośrednio. Anarchia prawna to zastąpienie mechanizmów gospodarczych, mechanizmami mafijnymi.

O tym jakie ma być prawo i państwo, liberalne czy opiekuńcze decyduje nie NIK lecz parlament, NIK gwarantuje natomiast przestrzeganie tego prawa i w związku z tym równość szans wszystkich podmiotów gospodarczych.

W.M.: Pan senatorze, jest przez wszystkie środowiska postrzegany jako człowiek nadzwyczajnie rzetelny i prawy. Czy nie obawia się Pan kontaktu z brutalną, złą stroną życia jaką z obowiązku zajmuje się NIK?

Z.R.: Mimozą to ja nie jestem. Moim głównym przeciwnikiem w działalności społecznej było SB i milicja. W więzieniu też posiedziałem, wiem więc co to jest świat przestępczy i z brutalnością spotkałem się może więcej niż inni. Od paru lat uczestniczę również w polityce i nie sądzę by brutalna rzeczywistość z którą styka się NIK mogła mi zaimponować.