Nie każdy musi być ministrem

Z senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawiała Ewa Łosińska
Wywiad ukazał się w dniu 11 czerwca w „Czasie Krakowskim” i w dniu 15 czerwca 1992 roku w „Dzienniku Zachodnim”

 

Tytuł pochodzi od Redakcji „Czasu Krakowskiego”. W „Dzienniku Zachodnim” publikacji nadano tytuł „Prezydent „żądał głowy"”.

Ewa Łosińska: Podobno zdjęto pana ze stanowiska szefa Radiokomitetu w „malowniczych" okolicznościach...

Zbigniew Romaszewski: To prawda. W nocy z piątku na sobotą, już po 22 specjalny posłaniec przywiózł mi dymisją. Nie został wpuszczony przez moją żoną, która poinformowała go. że między 22 a 6 rano może wejść tylko z nakazem prokuratora.

E.Ł.: Czy to prezydent „żądał pańskiej głowy"?

Z.R.: Tak. Powiedział mi to później wprost premier Pawlak. Tekst mojej dymisji nie zawiera zresztą żadnego uzasadnienia, podziękowań ani wyrazów szacunku...

E.Ł.: Czy przestał pan być prezesem Radiokomitetu dlatego, że zdecydował się pan na przeprowadzenie bezpośredniej transmisji obrad Sejmu w nocy z czwartku na piątek i umożliwił wygłoszenie przemówienia premierowi Janowi Olszewskiemu?

Z.R.: Trudno mi powiedzieć dlaczego. Wystarczy jednak porównać programy TV przed i po mojej dymisji, by zrozumieć jej powód. Ja nigdy sam nie redagowałem "Wiadomości".

E.Ł.: Co pan sądzi o sposobie wykonania przez ministra Antoniego Macierewicza sejmowej uchwały o ujawnieniu agentów UB i SB?

Z.R.: Były minister spraw wewnętrznych nie ujawnił nazwisk osób zamieszanych w działalność agenturalną. Zgodnie z ustawą o prawach i obowiązkach posłów i senatorów, parlamentarzyści mają prawo dostępu do tajemnicy państwowej i można by zasadnie sądzić, że osoby pełniące tak odpowiedzialne stanowiska wiedzą, bo to oznacza i są w stanie dochować tajemnicy. Niestety, poprzez, jej zlekceważenie nastąpiło ujawnienie list.

E.Ł.: Czy opinia publiczna powinna poznać nazwiska agentów?

Z.R.: Dla mnie rzeczą zasadniczą — mówię o tym od 3 lat — jest kwestia ustawy lustracyjnej. Nie jest możliwe bowiem, by odpowiedzialne funkcje państwowe pełniły osoby, których przeszłość może stanowić podstawę do szantażu. Tym bardziej, że te listy, których nie zna społeczeństwo i które były utrzymywane w tajemnicy przed parlamentem, są doskonale znane wszystkim wywiadom świata. To sytuacja bardzo niebezpieczna dla naszego państwa. Oznacza, że osoby odpowiedzialne za politykę Polski, za zawieranie umów międzynarodowych mogą podlegać pozamerytorycznym naciskom. W czerwcu 1991 r. udało mi się przeprowadzić w Senacie uchwałę o weryfikacji kandydatów na senatorów ale ówczesny rząd i Sejm potraktowały ją jako niebyłą.

E.Ł.: Jak pozbyć się agentów?

Z.R.: Jest to pewien problem. Dotychczasowe rządy Mazowieckiego i Bieleckiego chciały koncentrować się na tym. jak przeprowadzić lustrację tak, by była obiektywna, praworządna i sprawiedliwa, twierdziły, że jest to w ogóle niemożliwe. To doprowadziło do skandalu. Do ustawy lustracyjnej nie jest konieczne publiczne ujawnianie nazwisk. Można to zrobić tak jak w Czecho-Słowacji poprzez wydawanie odpowiednich zaświadczeń i skłanianie pewnych osób do rezygnacji z zajmowanych stanowisk. Nie każdy musi być ministrem. Najważniejsza jest kwestia bezpieczeństwa państwa. Ponadto osoby zainteresowane powinny mieć możliwość wglądu do swoich teczek. Mogłyby sprostować wszelkie zawarte tam informacje na drodze sądowej.

E.Ł.: Czy sądzi pan. że po upadku rządu Jana Olszewskiego następuje w Polsce rekomunizacja?

Z.R.: Obraz MSW w tej chwili mógłby na coś takiego wskazywać. Zrobiło się z tego resortu "ministerstwo fachowców". Wrócili ci. którzy przedtem odeszli.

E.Ł.: Mówi się, że prezydent zagraża obecnie demokracji w Polsce?

Z.R.: Tryb naruszenia uchwały sejmowej powierzającej pełnienie obowiązków dotychczasowym ministrom poprzez wprowadzenie instytucji sekretarzy stanu — kierowników resortu, nie konsultowanych przez parlament, może takie zagrożenie sugerować.

E.Ł.: Czy uważa pan, że to elity polityczne powinny decydować, co ma prawo wiedzieć społeczeństwo?

Z.R.: W posiadanej przez wielu polityków wizji polskiego społeczeństwa tkwi pogarda dla niego. Politycy sądzą że ludzie niczego nie rozumieją. To kompletna nieprawda. Jestem przekonany, że jeśli ktoś publicznie powie, że podpisał i dlaczego, a także potrafi uzasadnić, że zrobił dzięki temu wiele dobrego, społeczeństwo to zrozumie, bo stać je na obiektywną ocenę.