Dwugłos o teczkach

Z senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia Jolanta Sacewicz
Wywiad opublikowany w „Gazecie Olsztyńskiej” w dniu 17 czerwca 1992 roku

 

Jolanta Sacewicz: Z tego co pan powiedział na zjeździe „Solidarności" wynika, że pochwala pan ujawnienie akt MSW dotyczących „agentów" SB i UB.

Zbigniew Romaszewski: Chciałem zauważyć, że ujawnienie w ogóle nie nastąpiło. Minister Macierewicz przekazał tylko tajne dokumenty posłom. Posłowie uznali, że informacja publiczna, w niektórych wypadkach, może być wartością nadrzędną w stosunku do tajemnicy państwowej. To już sprawa suwerennej decyzji posłów i senatorów, którzy tego dokonali, niewątpliwie łamiąc przepisy.

J.S.: Jakby pan się czuł i jakby pan zareagował, gdyby okazało się, że pana nazwisko też jest w aktach MSW na tych listach?

Z.R.: Ja już reagowałem na ten temat wielokrotnie. Uważam, że każdy powinien mieć prawo do swoich akt. Niezdrowa jest sytuacja, w której ludzie nie wiedzą co tam jest przechowywane, a ministrowie opowiadają, że materiały są fałszowane. Bo jeżeli nagle okaże się — 50 lat po mojej śmierci, kiedy nie będą już żyli żadni świadkowie, kiedy nie będzie istniała żadna możliwość sprostowania — że są jakieś fałszerstwa w moich aktach, to to jest naruszanie bardzo ważnego prawa człowieka, prawa do image.

J.S.: Jak się mają bronić ci, którzy niewinnie znaleźli się na tych listach, uznani już za agentów?

Z.R.: Od tego są instytucje sądowe, jest cała procedura.

J.S.: Ale nikomu nie dano możliwości obrony! Ludzi nazwano agentami bez przeprowadzania śledztw, przedstawienia dowodów. Teraz mają udowadniać, że nie są wielbłądami?

Z.R.: Przez trzy lata tłumaczyłem jak Lejzor krowie, że taką możliwość trzeba stworzyć. Wiedziałem, że takie problemy zaistnieją. Muszą więc być legalne procedury, które dadzą ludziom możliwość dokładnego oczyszczenia się albo zniknięcia. Nie zrobiono tego przez 3 lata. Tu tkwi jakaś głęboka pogarda dla społeczeństwa. Uważa się, że społeczeństwo nie jest w stanie zrozumieć. Żaden polityk nie powiedział: „Tak, ja byłem agentem. Rzeczywiście zrobiłem to i to, ale w związku z tym mogłem zrobić to i to. I teraz przed wami stoję. I te raz wy zadecydujcie czy ja się nadaję na to stanowisko, czy nie". Społeczeństwo wcale nie jest takie głupie. Ono wcale nie jest przepojone nienawiścią. Ono żyło w tym kraju i doskonale wie, jak tu było i jakie były sytuacje.

J.S.: Wierzy pan wiarygodność akt, które są w MSW?

Z.R.: Nie ma najmniejszych wątpliwości, że przy obecnym rozwoju kryminalistyki, wszystkimi metodami, wszystkie fałszerstwa można zdemaskować.

J.S.: Część akt została zniszczona. Jak zdemaskować brak akt?

Z.R.: Akta są w dziesiątkach miejsc. Zaczynając od dokumentów finansowych, kończąc na aktach operacyjnych poszczególnych spraw i ludzi. Jest wmawianiem ludziom mitów, fikcji, że to jest jakaś jedna teczka, która gdzieś zniknęła. Jeżeli my, po 45 latach, jesteśmy w stanie odtwarzać sprawy katyńskie, to to jest wciskanie kitu, że nie jesteśmy w stanie, przy odpowiedniej pracy, odpowiednich procedurach i odpowiedniej organizacji wyjaśnić tych spraw.

J.S.: Współtworzył pan kiedyś grupę helsińską w KOR. Jak to się dzieje, że dziś ma pan zupełnie inne zdanie niż Komitet Helsiński?

Z.R.: Bo to jest kraj pluralistyczny.

J.S.: Dlaczego właśnie na zjeździe „Solidarności" wystąpił pan z tym tematem teczek?

Z.R.: Bo to jest najszersze forum z którym jestem związany, a myślę, że temat teczek jest najciekawszy dla wszystkich, którzy tu są.

J.S.: Dziękuję za rozmowę.

* * *

Obok Rozmowy z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim zamieszczono wywiad z Janem Olszewskim.