Po pierwszej wizycie w Hucie...
Z Senatorem Zbigniewem Romaszewskim rozmawia W. Sowa
Wywiad zamieszczony w "Sztafecie"
(Tygodniku Kombinatu Przemysłowego Huta Stalowa Wola)
w dniu 21 września 1989 roku
W. Sowa: 11 września zwiedził Pan Senator kilka wydziałów produkcyjnych Huty STALOWA WOLA, rozmawiał z pracownikami na stanowiskach roboczych oraz z naczelnym dyrektorem Kombinatu i oczywiście działaczami naszej „Solidarności". Z jakimi wrażeniami wyjeżdża Pan ze Stalowej Woli?
Zbigniew Romaszewski: Moje związki ze Stalową Wolą są dosyć dawne. Bardziej bliskie stały się w trudnych chwilach strajków, kiedy w ramach Komisji Interwencji i Praworządności przynosiliśmy pomoc represjonowanym hutnikom. Dzisiaj pierwszy raz miałem możliwość znaleźć się na terenie Huty. Wstrząsające wrażenie zrobiły na mnie warunki, w jakich hutnik pracuje, zwłaszcza w Stalowni i Kuźni. Uczestniczyłem w rozmowach z Prezydium Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność" i dyrektorem naczelnym Huty. Odniosłem wrażenie, że zadania, jakie stawiają sobie związkowcy, znajdują perspektywę realnych możliwości przy okazywanym przynajmniej obecnie poparciu i dobrych chęciach dyrektora Huty.
W.S.: Kiedy znowu będzie Pan w Stalowej Woli? Jak zamierza zachować łączność ze swoimi wyborcami? Dlaczego Biuro Senatorskie otwiera Pan w Sandomierzu, a nie w największym ośrodku miejskim w województwie?
Z.R.: Muszę pamiętać, że zostałem wybrany przez mieszkańców całego województwa tarnobrzeskiego. Stalowa Wola i Huta stanowią najsilniejszy i najbardziej aktywny ośrodek życia obywatelskiego, społecznego i związkowego, co stwierdzam z przyjemnością. Pomyślałem, że lokalizacja, Biura poza Stalową Wolą może wpłynąć na ożywienie także innych ośrodków. Tutaj, w Stalowej Woli, będzie mój stały przedstawiciel, pani Ewa Kuberna, zaś osobiście będę tutaj ustalonego dnia w każdym miesiącu.
W.S.: Jest Pan naukowcem, fizykiem, zajmuje się zaś od lat kwestiami między innymi praworządności. W końcu w kraju jest wielu prawników. Czy to zajęcie nie odbija się na wynikach pracy naukowej?
Z.R.: Jako redaktor uniwersyteckiego „Acta Phisica Polonica" śledzę to, co się dzieje w fizyce. Postęp jest ogromny. W nauce takiej jak fizyka, jeśli tylko straci się kontakt z czołówką — odstaje się coraz bardziej, jest to już praktycznie nie do odrobienia. A ja przecież już przed pięciu laty zostałem pozbawiony możliwości pracy naukowej. Walce o prawa człowieka poświęcam się już od wielu lat. Zapłaciłem za to nie tylko karierą naukową, lecz i latami więzienia. Cóż, takie są wymagania epoki. Zaś co do dużej ilości prawników, to niestety, ich liczba nie decyduje o stanie praworządności w kraju.
W.S.: Laureat Nagrody Nobla prof. Schawłow oferował Panu stypendium naukowe. Wówczas nie otrzymał Pan paszportu. Czy teraz z takiej propozycji by Pan skorzystał?
Z.R.: Niestety nie, z powodów o których wspomniałem. Fizykę może kiedyś będę traktował jako hobby.
W.S.: Przed 20 laty przebywał Pan na rocznym stażu naukowym w ZSRR i przy okazji nawiązał pierwsze swoje kontakty z tamtejszą opozycją. Ileś lat później zaprzyjaźnił się Pan z laureatem Pokojowej Nagrody Nobla prof. Sacharowem, który pomimo ścisłego nadzoru podczas zsyłki przechytrzył opiekunów i przekazał na Zachód oświadczenie w Pańskiej obronie, gdy został Pan aresztowany za organizację „Radia Solidarność". Ostatnio przebywał Pan w ZSRR. Jakie refleksje po tej wizycie, w porównaniu z poprzednimi?
Z.R.: Zmiany zachodzące w ZSRR są rzeczywiście olbrzymie, ale wielkie powstają również problemy, między innymi na tle narodowościowym czy samostanowienia narodów. Szczycę się przyjaźnią z profesorem Sacharowem, a obecnie widzę możliwości aby nawiązać także kontakty oficjalne.
W.S.: W trakcie kampanii przedwyborczej deklarował się Pan między innymi jako orędownik ochrony naturalnego środowiska. Jest Pan świeżo po wizycie w Grębowie. Jakie przedsięwzięcia chce Pan podejmować w tematyce ekologicznej?
Z.R.: Uważam, że obecna relacja między przemysłem siarkowym a mieszkańcami, autentycznymi właścicielami regionu, przypomina stosunki ze wczesnego okresu kolonialnej eksploatacji. Należy i można tę sytuację odmienić i przywrócić tu normalne, logiczne stosunki. Podobne zdanie ma Pan wicewojewoda tarnobrzeski, z którym właśnie odbyłem rozmowę.
W.S.: Jak Pan zauważył, ludzie w HSW Ciężko pracują. Kostka masła kosztuje już prawie 2 tys. zł. Coraz zaskakują nowe ceny. Na ile, Pańskim zdaniem, starczy jeszcze ludziom cierpliwości?
Z.R.: Jeszcze podczas kampanii wyborczej do Zgromadzenia Narodowego mówiłem, że nie można liczyć na natychmiastową poprawę. Sądzę, że ludzie są tego świadomi. Mówiłem także, że bezczynność społeczeństwa wobec narastających zjawisk kryzysowych spowoduje całkowitą nieskuteczność działań władz, nawet przy najlepszych intencjach. Obecnie mamy do czynienia z windowaniem cen przez monopolistów często w sposób spekulacyjny. Obroną społeczną przed tym zagrożeniem mogą być na obecnym etapie antymonopolistyczne inicjatywy obywatelskie. Na przykład tańsze masło trzeba wynaleźć w innej okolicy, przywieźć i sprzedawać po rozsądnych cenach. Wówczas miejscowy monopolista musi także obniżyć swoja cenę. Takie posunięcie zostało w Stalowej Woli wykonane i przyniosło pierwsze wyniki. Dalsze tego typu inicjatywy będą rozszerzane o czym rozmawiałem z działaczami „Solidarności" z Huty.
W.S.: „Jeśli reforma ma być realna, ludzie nie mogą na niej tracić, nie mogą ponosić jej wyłącznych kosztów”. To Pańskie słowa. Kontynuując tę myśl, proponował Pan utworzenie Funduszu Ochrony Pracowników, dysponującego 200—300 milionami dolarów. Jaki jest los tej koncepcji?
Z.R.: Na razie nijaki. Zamierzam zgromadzić wokół tej sprawy grono kompetentnych specjalistów. Ocenią oni i rozwiną ten dotychczas mój pomysł, przekształcą go w konkretny projekt, który spełniłby rolę amortyzatora nieuniknionych skutków restrukturyzacji gospodarki dla pracowników.
W.S.: Polityka jest jakąś grą, mającą kapitanów, liderów. Był taki moment, że Lech Wałęsa niczym kiedyś Piłsudski musiał użyć mocniejszych słów, aby uspokoić członków swojej „drużyny". Jak ocenia Pan Senator oddanie nieważnych głosów na prezydenta, w tym przez samego Marszałka Senatu?
Z.R.: Proszę nie zapominać, że wszyscy ciągle się uczymy, zaskakują nas nowe nieoczekiwane sytuacje. No i ten ciężar odpowiedzialności. Nie mamy przecież doświadczenia i rutyny. Występują także jeszcze obciążenia psychiczne, spowodowane tym, co było, na przykład wprowadzeniem stanu wojennego. Dlatego być może niektóre decyzje bywaja takie a nie inne. Trzeba nam także przyznać prawo do pomyłki.
W.S.: Mamy 50. rocznicę Września. Zachód przed półwieczem nie przyszedł Polsce z militarną pomocą. O kształcie powojennych granic zadecydowała uległa postawa Zachodu. Teraz przywódcy Francji, USA, podpowiadali, kto powinien być w Polsce prezydentem, zresztą w końcu trafnie. Czy nie było to jednak mieszanie się w nasze wewnętrzne sprawy? Przecież nikt z polskich przywódców nie podpowiadał Francuzom czy Anglikom, nie mówiąc o Amerykanach, kto powinien u nich stanąć na czele państwa. Czy teraz możemy liczyć na większą pomoc Zachodu?
Z.R.: Oczywiście, nie można sobie wyobrazić wyjścia na prostą bez pomocy kredytowej, jednakże wielkość tej pomocy i rodzaj, będą zależeć w pierwszym rzędzie od nas samych. Od tego, jak sprawnie będziemy zarządzać gospodarką, jak skutecznie lokować uzyskane środki i jakie uzyskiwać wyniki. Na charytatywne datki nie możemy i chyba nie chcemy liczyć. Go do pierwszej części pytania, to myślę, że tak wiele jest obecnie analiz, ocen i publikacji z tego okresu, że możemy sobie darować jeszcze jedno omówienie. Jeżeli zaś chodzi o nasze powojenne granice to, o ile pamiętam, nie Zachód nam „coś niecoś" uszczknął, ale wschodni przyjaciel...
W.S.: Czy zdaniem Pana Senatora nie ma groźby uzależnienia polskiego przemysłu od kapitału zagranicznego? Już obecnie Polska sprzedaje złom za granicę i ten sam odkupuje po wyższej cenie. Podobnie jest z tworzywami sztucznymi. W handlu nie ma sentymentów, firmy zachodnie nie zamierzają prowadzić działalności filantropijnej, ale chcą zarabiać także na współpracy kooperacyjnej. W wielu jednak, przypadkach czerpią nazbyt obfite profity podobnie jak rodzimi monopoliści w odniesieniu do nas, klientów.
Z.R.: Nie ma na świecie kraju samowystarczalnego i całkowicie niezależnego gospodarczo. Nikt chyba nie sądzi, że zagraniczne przedsiębiorstwa wchodzą czy będą wchodzić z nami w układy gospodarcze z czystej sympatii. Nasze firmy pracują, za granicą, także nie dla przyjemności, tylko dla zysku. Oczywiście, nasi ekonomiści i handlowcy będą musieli odznaczać się nie tylko wysokimi umiejętnościami zawodowymi, ale i sprytem handlowym, aby się nie dać przechytrzyć.
W.S.: Wróćmy jeszcze do polityki, koncepcji koalicji. Na spotkaniu z wyborcami w Domu Katechetycznym kościoła Matki Bożej Królowej Polski stwierdził Pan, iż osobiście był zwolennikiem koalicji „Solidarności" z PZPR. Jakich większych korzyści upatrywał Pan w duecie z partią robotniczą?
Z.R.: Wiadomo, że nikt w kraju nie zrobi nic w pojedynkę. A więc koalicja jest konieczna. Koalicja z PZPR, pomimo iż może bardziej niepopularną, nie stawiała nas w trudnej sytuacji wobec Rolników Indywidualnych „Solidarność". W obecnym układzie trzeba było oddać ZSL stanowiska w rządzie, które z racji moralnych i merytorycznych należne były rolnikom z OKP. To nie było w porządku.
W.S.: Co za pośrednictwem stalowowolskiej „SZTAFETY" chciałby Pan przekazać swoim wyborcom?
Z.R.: Chcę powiedzieć, że w parlamencie jest niewyobrażalnie wiele spraw o ogromnym stopniu trudności. Przypadającą na mnie część wykonam tak dobrze, jak tylko potrafię. Z drugiej strony oczekuję od moich wyborców aktywności społecznej i inicjatyw obywatelskich, bo tylko wtedy będą spełnione oczekiwania nas wszystkich.
W.S.: Dziękuję za rozmowę.